środa, 30 marca 2011

about

Mark Ryden - mistrz amerykańskiego nurtu pop-surrealizm - krotochwilna sielanka - groza dziecięcej jaźni pogłębiona o nadrealny gag - groteskowe potraktowanie estetyki retro-pocztówek - igranie z kiczem, które kończy się zwycięstwem sztuki przerysowania - postmoderna zabawa w wyśmiewanie ikon - ludyczna groza spotęgowana przez zestawienie elementów dziecięcej krainy łagodności w krzywym zwierciadle z sadystyczną brutalnością - krew na cukierku - lukier na parujących wnętrznościach.
"Artysta wygląda trochę jak Gary Oldman, ma wszystko, co powinien mieć facet dotknięty serią obsesji - małe okrągłe okularki, XIX wieczny garnitur, brodę a la Lincoln, która pasuje do niego jak garbaty do ściany."
Dziennikarzy artysta przyjmuje ubrany w długi czarny płaszcz, z maską klauna na twarzy. Maska zostaje zdjęta, kiedy dziennikarz siada przy długim stole naprzeciwko malarza. Pracownia Marka Rydena to panoptikum pełne przedmiotów i sugestii, nazwanie tej graciarni niezwykłym miejscem to eufemizm. Pan Ryden zdrowo się napracował, żeby wszystko wyglądało
tak jak wygląda. Może nawet wynajął scenografa? Kto wie. Dziennikarze, którzy tu przychodzą, po większej części pozostają pod hipnotycznym urokiem artysty. Ryden mówi zdjąwszy maskę klauna, a potem w najmniej spodziewanym momencie zakłada znowu i wywiad jest skończony. Można iść do domu. Jeszcze tylko ostatni rzut oka na pracownię. Jest tu prawie wszystko, co można znaleźć na obrazach - głowa Lincolna, plastikowe anioły, zabawki w kolorach zepsutego dzieciństwa, słoiki i butelki z płynami, których skład i pochodzenie znane jest tylko gospodarzowi, wszystko bardzo kolorowe i lśniące. Wszystko to można potem odnaleźć na tych miniaturowych (mniej więcej 15x15 cm) obrazkach.

Mark Ryden maluje cykle, tak jak dawni mistrzowie, maluje tradycyjnie, ze znajomością kunsztu i to się bardzo podoba krytykom i klientom. Podoba się także nieletnim dziewczętom, które są bohaterkami niejednego cyklu i niejednego obrazu. O swoich inspiracjach artysta nie mówi, mówią o nich za to krytycy i wymieniają jednym tchem - Bosch, Breughel, Ingres, hiszpańskie i włoskie malarstwo religijne. Rozrzut ma więc mistrz spory
i gwarantujący sukces komercyjny oraz długie i pełne niedomówień artykuły w prasie fachowej i popularnej. Jak tu się bowiem nie zachwycić i powstrzymać okrzyk "o", przy którym oczywiście przykładamy koniuszki palców do ust, by nikt nie zauważył naszego zdziwienia, kiedy staniemy przed cyklem Wood Nymphs?. Popiersia małych dziewczynek, z odsłoniętymi piersiami, a raczej tym, co kiedyś będzie piersiami, z włosami w uwodzicielskim nieładzie, z rozchylonymi ustami i oczami wbitymi bezczelnie w patrzącego umieszczone są na medalionach rżniętych z pni różnych gatunków drzew. Dokładnie to widać i gdybym był dendrologiem, na pewno potrafiłbym je wszystkie rozpoznać. Niestety nie jestem i rozpoznaję jedynie sosnę, dąb i heban. Medaliony z surowych nieobrobionych pni i delikatne ciała dziewczynek, prawda że interesujące? Przypatrzymy się bliżej. Do czego to jest podobne? Każdy, kto był kiedyś w domu myśliwego, od razu złapie kontekst. To są trofea. Tak jak na myśliwskich medalionach umieszcza się głowę i ogon głuszca lub łeb dzika, tak Mark Ryden maluje na nich wielkogłowe i wielkookie nimfy. Artysta rozwiódł się niedawno po 14 latach małżeństwa. Powody nie są znane. Podobno bardzo cierpiał po tym rozstaniu.

źródło: Doza Kultury o2.pl, wiki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz