środa, 30 marca 2011

The Snow Yak Show


Osobiście mój ulubiony cykl pana Rydena.







The Tree Show - leśne nimfy i herbaciane imprezki






Blood show - miniaturowe malarstwo o rozgoryczeniu i strachu

Cykl Blood show Ryden pokazał w rocznicę swojego ślubu, chcąc wyrazić swój ból po rozstaniu z żoną. Chciał powiedzieć, że ludzie nie powinni ukrywać cierpienia oraz że świat byłby lepszy, gdybyśmy uzewnętrzniali nasze emocje, także te, które rodzą się z bólu. On tak robi i to mu pomaga. Krew jest elementem życia, a cierpienie jest fascynujące, ludzie tak naprawdę chcą cierpieć. On cierpiał, bo żona prócz siebie zabrała mu także dom, masę forsy i dzieci, które może widywać jedynie we wtorki.

Na obrazach z tego cyklu jest to samo, co na poprzednich - nimfy, tyle że okrwawione, ucięta głowa prezydenta Lincolna, w którą wpatruje się miniaturowa nimfa. Olbrzymia wyrastająca z trawy ręka ze stygmatem, z którego krew sika wprost do złotego kielicha trzymanego przez młode dziewczątko.  No i jeszcze rozcięty na pół pluszowy króliczek, z którego wyłażą krwawe flaki, a wszystkiemu przygląda się znudzona i senna nimfetka. /źródło: Doza Kultury o2.pl









The Meat Show - dzieci, Bóg i krwiste steki II






The Meat Show - dzieci, Bóg i krwiste steki

Pies imieniem Jezus to tytuł jednego z wielu obrazów w cyklu The Meat Show. Podobna do drzewnych nimf ubrana w czerwoną sukienkę dziewczynka kładzie do psiej miski Jezusa soczysty stek.
Pies patrzy tak jakoś ani radośnie ani smutno, za bardzo chyba go to mięso nie obchodzi. Oboje są trochę senni. Psia buda to mała kapliczka, nad wejściem litery I.N.R.I., w tle krajobraz angielskiej prowincji z małym białym kościółkiem i takąż plebanią. Prowokacja pełną gębą, pasja zamieniona na rzeźniczą jatkę; odkupiciel miast ginąć na krzyżu, zje stek. Na surowo.

about

Mark Ryden - mistrz amerykańskiego nurtu pop-surrealizm - krotochwilna sielanka - groza dziecięcej jaźni pogłębiona o nadrealny gag - groteskowe potraktowanie estetyki retro-pocztówek - igranie z kiczem, które kończy się zwycięstwem sztuki przerysowania - postmoderna zabawa w wyśmiewanie ikon - ludyczna groza spotęgowana przez zestawienie elementów dziecięcej krainy łagodności w krzywym zwierciadle z sadystyczną brutalnością - krew na cukierku - lukier na parujących wnętrznościach.
"Artysta wygląda trochę jak Gary Oldman, ma wszystko, co powinien mieć facet dotknięty serią obsesji - małe okrągłe okularki, XIX wieczny garnitur, brodę a la Lincoln, która pasuje do niego jak garbaty do ściany."
Dziennikarzy artysta przyjmuje ubrany w długi czarny płaszcz, z maską klauna na twarzy. Maska zostaje zdjęta, kiedy dziennikarz siada przy długim stole naprzeciwko malarza. Pracownia Marka Rydena to panoptikum pełne przedmiotów i sugestii, nazwanie tej graciarni niezwykłym miejscem to eufemizm. Pan Ryden zdrowo się napracował, żeby wszystko wyglądało
tak jak wygląda. Może nawet wynajął scenografa? Kto wie. Dziennikarze, którzy tu przychodzą, po większej części pozostają pod hipnotycznym urokiem artysty. Ryden mówi zdjąwszy maskę klauna, a potem w najmniej spodziewanym momencie zakłada znowu i wywiad jest skończony. Można iść do domu. Jeszcze tylko ostatni rzut oka na pracownię. Jest tu prawie wszystko, co można znaleźć na obrazach - głowa Lincolna, plastikowe anioły, zabawki w kolorach zepsutego dzieciństwa, słoiki i butelki z płynami, których skład i pochodzenie znane jest tylko gospodarzowi, wszystko bardzo kolorowe i lśniące. Wszystko to można potem odnaleźć na tych miniaturowych (mniej więcej 15x15 cm) obrazkach.

Mark Ryden maluje cykle, tak jak dawni mistrzowie, maluje tradycyjnie, ze znajomością kunsztu i to się bardzo podoba krytykom i klientom. Podoba się także nieletnim dziewczętom, które są bohaterkami niejednego cyklu i niejednego obrazu. O swoich inspiracjach artysta nie mówi, mówią o nich za to krytycy i wymieniają jednym tchem - Bosch, Breughel, Ingres, hiszpańskie i włoskie malarstwo religijne. Rozrzut ma więc mistrz spory
i gwarantujący sukces komercyjny oraz długie i pełne niedomówień artykuły w prasie fachowej i popularnej. Jak tu się bowiem nie zachwycić i powstrzymać okrzyk "o", przy którym oczywiście przykładamy koniuszki palców do ust, by nikt nie zauważył naszego zdziwienia, kiedy staniemy przed cyklem Wood Nymphs?. Popiersia małych dziewczynek, z odsłoniętymi piersiami, a raczej tym, co kiedyś będzie piersiami, z włosami w uwodzicielskim nieładzie, z rozchylonymi ustami i oczami wbitymi bezczelnie w patrzącego umieszczone są na medalionach rżniętych z pni różnych gatunków drzew. Dokładnie to widać i gdybym był dendrologiem, na pewno potrafiłbym je wszystkie rozpoznać. Niestety nie jestem i rozpoznaję jedynie sosnę, dąb i heban. Medaliony z surowych nieobrobionych pni i delikatne ciała dziewczynek, prawda że interesujące? Przypatrzymy się bliżej. Do czego to jest podobne? Każdy, kto był kiedyś w domu myśliwego, od razu złapie kontekst. To są trofea. Tak jak na myśliwskich medalionach umieszcza się głowę i ogon głuszca lub łeb dzika, tak Mark Ryden maluje na nich wielkogłowe i wielkookie nimfy. Artysta rozwiódł się niedawno po 14 latach małżeństwa. Powody nie są znane. Podobno bardzo cierpiał po tym rozstaniu.

źródło: Doza Kultury o2.pl, wiki